Najpierw chciałam napisać, że mi się ten film podobał.
Potem pomyślałam, że podobało mi się wiele filmów, na przykład „Amelia”, albo „Kiler”, albo „Pokusa”, albo „Piraci z Karaibów” i wiele, wiele innych.
Ostatecznie muszę powiedzieć, że film „Ludzie Boga”, bo o nim mowa, nie podobał mi się.
Bo to nie jest film do podobania.
To jest film do przeżycia.
To jest film – rekolekcje.
Tak sobie myślę, po tym filmie, jak wiele we mnie pychy i jak mało pokory, kiedy myślę jak mi czasem ciężko, jak walczę ze sobą wewnętrznie, jak to w środku przeżywam różne kryzysy w wierze. Ja, ja , ja, pępek świata.
Ale jednocześnie – jak normalna jestem w takim przeplatanym wzlotami i upadkami, wahaniami i wątpliwościami życiu, które ma prowadzić do świętości przecież. Bo przecież jestem jak wszyscy inni, czy są księżmi, matkami, mnichami, pracownikami i kim tam jeszcze, którzy przecież przeżywają to samo. Pod tym względem nikt z nas się nie wyróżnia, wszyscy jesteśmy równi.
Poza tą myślą po zobaczeniu filmu, chciałam się podzielić jeszcze jedną.
Współczuję wszystkim, którzy nie wierzą, którzy nie mają choćby ziarenka wiary w sobie.
Ja mam ciut, odrobinę jedynie i marna ta odrobina jest we mnie, ale nie umiem sobie wyobrazić, aby jej w ogóle nie było...
Polecam gorąco „Ludzi Boga”.
Agnieszka
Mi się też nie podobał... mnie zachwycił :)
OdpowiedzUsuńNiestety filmu jeszcze nie widziałam; pozostało mi na razie np. przeczytanie wywiadu z o. Zioło
OdpowiedzUsuńhttp://wyborcza.pl/1,75480,9000989,Trumna_albo_waliza.html?as=1&startsz=x
Joan